piątek, 8 stycznia 2016

Epilog + kilka słów ode mnie

Bardzo proszę o chociaż kilka słów. Szczerych. Każdy, nawet najmniejszy komentarz mnie ucieszy. Ale rozumiem, że możecie być na mnie źli. Macie do tego prawo. Mimo wszystko, proszę o opinię i z góry dziękuję, jeśli ktokolwiek tu zajrzy.
Zachęcam również do przeczytania „kilku słów” pod epilogiem, to ważne.
A teraz zapraszam na epilog. Miłego czytania.

                                                            ~*~

         Kochana córeczko...
         Masz prawo mieć do mnie żal. Masz prawo złościć się na mnie, ale musisz wiedzieć, że był to jedyny sposób, by Cię chronić.
         Gdy byłaś młodsza, dziwiłaś się dlaczego postanowiliśmy odseparować Cię od reszty świata. Sprzeciwiałaś się nam i naszym decyzjom. Chcieliśmy Cię tylko uchronić... Chcieliśmy sprawić, żebyś pozostała w cieniu, żebyś była niewidoczna.
         Teraz... Kiedy moje życie wisi na włosku, nie mogę już dłużej ukrywać przed Tobą prawdy. Zasługujesz na poznanie jej. Jesteś dzielną i silną kobietą. Wiem, że dasz sobie radę ze wszystkim.
         Chciałabym, żebyś poznała całą prawdę z mojego punktu widzenia. Bez kłamstw, bez oszustw, bez pomijania faktów. Opowiem Ci historię, która spowodowała sytuacje, w której się znaleźliśmy.
         Jak już wiesz, kiedy byłam młoda, nie byłam taka rozważna i mądra jak Ty, córeczko. Byłam lekkomyślna i krnąbrna. Uważałam siebie za bóstwo. Nie słuchałam nikogo, nawet moich rodziców, którzy zawsze chcieli dla mnie dobrze. Byłam przekonana, że moje wybory są dla mnie dobre, a osoby, które wyciągały do mnie pomocną dłoń, chciały mi zaszkodzić. Byłam młoda i nie chciałam, by życie uciekło mi przez palce jak wiatr, więc starałam się korzystać z niego, póki mogłam. Imprezy, alkohol, wracanie do domu nad ranem, bądź niepokazywanie się w nim były moją codziennością. Byłam taka głupia...
         Poznałam Twojego ojca w wieku siedemnastu lat. Był kilka lat starszy ode mnie. Miał już narzeczoną i małego synka. Kompletnie mi to nie przeszkadzało, bo… Pewnie zabrzmi to banalnie. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Oboje zainteresowaliśmy się sobą niemal od razu. Wszystko działo się bardzo szybko. Mój ojciec nie zaakceptował naszego związku. Próbował przemówić mi do rozumu, ale ja... Byłam zaślepiona swoją pierwszą miłością. On dawał mi to, czego chciałam. Szaleństwo, niepokój, ślepe i głuche szczęście. Myślałam, że właśnie tak powinna wyglądać młodość. Sądziłam, że każdy musi się wyszumieć. Nic bardziej mylnego…
         Uciekłam z domu. Michał porzucił swoją rodzinę, przez co jego była narzeczona popełniła samobójstwo, a synek został zabrany do ośrodka. Pewien czas później okazało się, że zachorował i zmarł, bo rodzina zastępcza nie miała pieniędzy na leczenie.
         Stracił ich. Stracił wszystko, co miał, z mojego powodu. Chciał wrócić, ale nie miał do czego, więc postanowił zostać ze mną.
         Niedługo po tym urodziłaś się Ty. Mimo wszystkich przeciwności, była to najpiękniejsza chwila w moim życiu. Mimo tego, co przeszłam, co wszyscy przeszliśmy, nigdy nie żałowałam chwili, gdy Cię urodziłam. Pamiętaj, że kochałam, kocham i będę Cię kochać najmocniej na świecie.
         Pewnie zastanawiasz się, co to ma wspólnego z tym wszystkim.
         Twój ojciec znęcał się nade mną. Bił mnie. Zamykał w piwnicy. Znosiłam to cierpliwie, bo za każdym razem przepraszał. Obiecywał, że się zmieni.
         Kiedy skończyłaś roczek zaczął znęcać się również nad Tobą. Oczywiście, nie pamiętasz tego. Byłaś zbyt malutka, żeby cokolwiek zapamiętać.
         Nie mogłam tak bezczynnie siedzieć, kiedy ten bydlak znęcał się nad moją księżniczką. Uciekłam.
         I wtedy poznałam mężczyznę, którego zawsze uważałaś za swojego ojca. Pomógł mi. Był jedyną osobą, od której otrzymałam wsparcie.
         Wszystko powoli zaczęło nabierać sensu. Znów poczułam, co to szczęście. Ale nie trwało to zbyt długo. Pewnego dnia Michał pojawił się w naszym domu i przysiągł, że odbierze mi wszystko tak samo, jak ja odebrałam to jemu. Obiecał, że stracę wszystko, na czym kiedykolwiek mi zależało. Po kilku tygodniach moi rodzice nie żyli.
         Tak, jak zapowiedział - traciłam wszystko i wszystkich. Nie mogłam pozwolić mu na to, żeby skrzywdził również Ciebie. Nie mógł Cię nawet dotknąć. Dlatego żyłaś z dala od ludzi, dlatego byłaś odizolowana od całego świata, dlatego wściekałam się na Ciebie za każdym razem, kiedy próbowałaś sprzeciwić się naszym zakazom.
         Wszyscy dbaliśmy o dobro Twoje i Twojej siostry.
         Sylwia wcale nie zmieniała tak często swoich partnerów. Udawała. Każdy z nich był Twoim ochroniarzem. Przebywali w pobliżu Twojej szkoły, Twojego mieszkania. Nigdy nie byłaś sama, mimo że byłaś samotna.
         Wiem, zraniliśmy Cię tym. Ale nie mogłam być blisko Ciebie. Nie mogliśmy być razem. Znalazłby nas od razu.
         Śmierć Sylwii nie była przypadkiem. Kochanie, Twoja ciocia poświęciła swoje życie, abyś Ty mogła żyć. Chociaż z tego, co wiem, zdążyłaś się tego domyślić.
         Nie wiem, gdzie teraz jesteś i co dzieje się w Twoim życiu.
         Liczę na to, że jesteś cała i zdrowa.
         Pamiętaj, że bardzo Cię kocham.
         Nieważne, co się stanie.
         Pamiętaj, żeby niczego nie żałować.
         Ja żałuję jedynie tego, że to nie ja Cię wychowałam, że to nie dzięki mnie jesteś taką cudowną osobą.
         Nigdy się nie zmieniaj. Zasługujesz na to, żeby być sobą w całej goryczy tych czasów.
         Przepraszam za każdą łzę, którą wylałaś przez moje błędy.
         Przepraszam.
         Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
         Dbaj o ten list. Pamiętaj, że im mniej osób zna prawdę, tym mniej osób kiedyś stracisz. On nie odpuści.
         Nigdy.

M.

***

Witajcie.
Nie chcę znowu zasypywać Was milionem tłumaczeń. Zniknęłam na rok. Pieprzony rok. Przepraszam.
Ten rok był dla mnie dosyć ciężki. Straciłam kilka osób, na których mi zależało. Niestety nieodwracalnie. Przez pewien czas było ze mną nie najlepiej, ale teraz wróciłam. Chyba jest dobrze.
Byłam słaba i wciąż jestem słaba.
Kurwa mać, tak bardzo Was przepraszam. Nie zwykłam przeklinać w takich sytuacjach, ale jest mi tak strasznie głupio. Zawiodłam. Po raz setny, tysięczny… Ech.
Jestem świadoma tego, że pewnie spodziewaliście się czegoś szałowego, po tak długiej przerwie… Przepraszam. Ten epilog musiał tak wyglądać. Nie wyobrażam sobie innego zakończenia.
Nie chcę zajmować Wam więcej czasu. I tak zmarnowaliście go na mnie i moje wypociny wystarczająco dużo.
Ale... Jeszcze kilka słów, których odpuścić sobie nie mogę…
Dziękuję wszystkim osobom, które kiedykolwiek przewinęły się przez moje życie. Często otaczający mnie świat i ludzie towarzyszący mojej osobie uświadamiają mi więcej, niż kiedykolwiek mogłabym doświadczyć.
Może jestem jeszcze za młoda, by wiedzieć o większości rzeczy, które opisałam.
Według niektórych.
Tak, to prawda, jestem.
Gdyby nie osoby, które przyszły do mojego życia lub te, które z niego odeszły, z pewnością ta historia nigdy nie powstałaby, bo nie otworzyłabym oczu. Nie zaczęłabym również słuchać ludzi, którzy nic nie mówią.
Dziękuję za każdą chwilę, którą poświęciliście na czytanie tego opowiadania.
Ta historia to coś mojego, osobistego i - dla mnie - intymnego. Dziękuję, ze mogłam ją z Wami dzielić.
Jeśli nie wierzycie w świąteczne cuda – najwyższy czas uwierzyć. Epilog został napisany właśnie w Święta. Zwlekałam z dodaniem, bo jestem tchórzem.
Nie wiem, czy to odpowiedni moment, ale…
Zanim napisałam epilog postanowiłam poprawić całe opowiadanie. Tak więc zrobiłam. Teraz moja koleżanka namawia mnie, żebym tę poprawioną wersję opublikowała na wattpadzie. Sama nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie chcę znowu nikogo zawieść.
Ale jeśli ktokolwiek chciałby przejść ze mną przez tę drogę ponownie (tym razem regularnie)… I towarzyszyć mi przy publikacji lepszej wersji moich wypocin, to z chęcią zacznę to publikować.
Kocham Was całym moim tłustym serduszkiem i wiedzcie, że dziękuję Wam za każdy komentarz, niejednokrotnie uśmiechałam się tylko i wyłącznie dzięki Wam.

Wasza Muzykoholiczka.

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 66 "Strata"

Wszystko dobiegło już końca. Jej życie dobiegło końca. Ta historia dobiegła końca. Koniec nie jest taki straszny, jak się wydaje. Nie powinniśmy bać się końca. Każdy koniec, to początek czegoś innego, nowego. Czegoś nieznanego.  Czyż nie?

Wszyscy pogodzili się już ze stratą Victorii. Wszyscy prócz Leny. To zrozumiałe. Strata bliskiej osoby nigdy nie jest dla nas łatwa. Mimo, że na co dzień tracimy wiele rzeczy takich jak przyjaźń, utrata okazji na lepsze życie, czy też zwykła strata czasu, to utracenie kogoś poprzez śmierć wciąż jest jedną z najtrudniejszych do zniesienia strat. Tym bardziej, kiedy zmarłą osobą jest nasz przyjaciel. W tym przypadku przyjaciółka, którą Lena traktowała jak siostrę. Byłaby gotowa oddać za nią życie, była gotowa zrobić dla niej wszystko, lecz już teraz nie może zrobić nic. Nie może złościć się na nią, nie może kłócić się z nią, czy też po prostu podejść do niej i znienacka przytulić ją do siebie. Nie może podkradać jej tostów podczas śniadań, nie może krytykować słabych technik makijażu, nie może patrzeć na jej szczery, wesoły uśmiech… Możliwość zrobienia tych rzeczy już przepadła. Znikła wraz ze śmiercią Victorii.

Dziewczyna stała już przed kaplicą w eskorcie swoich przyjaciół. Pomimo ich bliskości i wsparcia czuła się samotna. Była pewna, że nikt nie potrafi jej zrozumieć. Zarzekała się, że nic nie jest w stanie jej pomóc, tylko powrót Victorii. Czuła pustkę i żal, przejmujący kontrolę nad całym jej ciałem. Nad całym jej życiem. Była zagubiona we własnych emocjach i uczuciach. Zrozumienie powodu straty jej przyjaciółki było dla niej niemożliwe. Wypierała z siebie świadomość utraty Victorii. Wciąż była przekonana, że w końcu Nowińska podejdzie do niej, przytuli ją i powie, że to tylko głupi, nieudany żart.

Blondynka czuła się obco. Wokół niej były setki osób, których ona nawet nie znała. Fani Victorii przyjechali z całego świata specjalnie na jej pogrzeb. Przybyli, żeby pożegnać swoją idolkę po raz ostatni. Lena przyglądała im się dokładnie. Każdy z nich przeżywał to inaczej. Jedni po prostu stali w ciszy, pogrążeni we własnych myślach, inny pozwalali sobie na łzy. Na twarzy wszystkich zgromadzonych osób widniał smutek i niezrozumienie. Nikt nie potrafił zrozumieć dlaczego tak młoda i zdolna osoba odeszła.

Nagle spośród tłumu wyłoniła się znajoma sylwetka. Zamyślona Blondynka zamrugała oczami w zaskoczeniu. Gdy przyjrzała się osobie idącej w jej stronę, dotarło do niej, że to Marek, trzymający w dłoni niewielką kopertę. Mężczyzna widocznie był czymś zdenerwowany. W tym samym momencie, w którym znalazł się przy Lenie, zamknął ją w ciasnym, ciepłym uścisku. Ona nawet nie odwzajemniła tego gestu, jedynie oparła głowę o jego ramię, sięgając po kopertę, trzymaną przez niego w prawej dłoni.

-Co to jest?-spytała cicho, przyglądając się lekko naderwanej kopercie.

-List od matki Victorii… Napisała go tuż przed śmiercią.-Spojrzał nerwowo na dłonie Leny, która już była gotowa otworzyć kopertę i przeczytać treść listu. Mężczyzna szybko złapał za jej rozedrgane ręce, powstrzymując ją przed tym. –Nie, nie rób tego- przerwał jej stanowczo, przez co ciemnooka spojrzała na niego zdziwiona.- To jest list do Victorii. Nie powinnaś tego czytać.

-Och, a ty mogłeś, tak?- warknęła pod nosem, czując narastającą złość, po czym wyrwała swoje ręce z uścisku Marka.

-Nie mogłem… Musiałem. Taki jest mój obowiązek. Muszę się tobą opiekować, zrobiłem to z troski. A teraz proszę cię, nie czytaj tego. To dla twojego dobra- odrzekł cicho, marszcząc czoło w oczekiwaniu na reakcję Leny, która nastąpiła dopiero po chwili.

-Dla mojego dobra… Oczywiście…- fuknęła pod nosem.-Będziesz opiekował się mną tak samo, jak miałeś opiekować się Victorią? To chyba podziękuję, nie spieszy mi się do grobu-powiedziała, tłumiąc głos. Spojrzała na biały papier, próbując się uspokoić.- Co jest w tym liście?

-Nie ma tam nic, co dotyczyłoby ciebie.

-Wszystko, co dotyczy Victorii, dotyczy również mnie.-Gwałtownie uniosła ton głosu, mrużąc oczy.

-Lena, co się z tobą dzieje? Rozumiem, że nie możesz pogodzić się z jej śmiercią, ale złość nic nie zmieni. To nie jest odpowiedni czas, ani miejsce na takie rozmowy. Ten list należy do Victorii i powinien znaleźć się w jej rękach!

-Chcę wiedzieć, czy…

-Ufasz mi?- spytał krótko, wchodząc jej w słowo.

-Ufam-mruknęła, wzdychając głośno, co pomogło jej w opanowaniu swojego wzniesienia. Zrozumiała, że Marek miał rację. Spuściła lekko głowę.

-To zaufaj mi również teraz i odpuść.- Wyciągnął rękę w stronę koperty.- Daj, zaniosę ją do…

-Nie, ja to zrobię-odpowiedziała szybko.

-Jesteś pewna, że…

-Tak. Jestem pewna- szepnęła pod nosem, odwracając się w stronę kaplicy, w której leżało ciało Victorii.

Z każdym krokiem, z którym zbliżała się do niedużego budynku czuła coraz większy niepokój. Bała się. Bała się zobaczyć swoją martwą przyjaciółkę. Chciała zapamiętać ją jako tą samą piękną, uśmiechniętą dziewczynę. Chciała, by Victoria nadal była żywa. Pragnęła mieć ją przy sobie całą i zdrową.

Wchodząc do kaplicy poczuła na sobie czyjś wzrok. Kiedy niepewnie zwróciła spojrzenie w tę stronę, ujrzała Harry’ego, siedzącego przy Victorii spoczywającej już w trumnie, której wieko ułożone było pod ścianą. Chłopak niemal od razu z powrotem popatrzył na swoją ukochaną. Zwiesił ponuro głowę i westchnął cicho.

-Czy jest jakikolwiek sposób, żeby cofnąć ten cholerny czas choćby o kilka dni?-bąknął pod nosem tak cicho, jakby to pytanie kierował sam do siebie.  Dziewczyna obeszła trumnę dookoła, by znaleźć się naprzeciwko Styles’a, a wtedy spojrzała na niego, tocząc wielką walkę ze łzami cisnącymi się do oczu.

-Wiedz, że gdyby była taka możliwość, zrobiłabym wszystko, żeby nie dopuścić do jej śmierci.

-To wszystko moja wina. Ona nie żyje przeze mnie- szepnął pociągając nosem. Mówiąc te słowa nawet nie uniósł wzroku. Po tym co zrobił, nie mógł spojrzeć Lenie w oczy.

-Nie obwiniaj się za to. To nie jest twoja wina… Dzięki tobie przeżyła kilka dni więcej. Uratowałeś ją przed Nikodemem. Gdyby nie ty, ona umarłaby na miejscu.

-Nie, Lena, posłuchaj. Nie wiesz o wszystkim. To jest moja wina. Ja…

-Obwinianie się o jej śmierć nie zwróci jej życia- powiedziała, patrząc hardo w oczy Styles’a, który wciąż unikał kontaktu wzrokowego. Dziewczyna nie chciała spojrzeć na swoją zmarłą przyjaciółkę. Bała się, że nie będzie w stanie tego znieść. Wolała tępo wpatrywać się w bladą twarz zielonookiego. Nagle on zwrócił swoje zapłakane, smutne oczy w kierunku blondynki. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ta odezwała się cicho.- Czy mógłbyś wyjść? Chcę zostać chwilę sama, proszę- mruknęła.

Styles nie sprzeciwiał się. Wiedział, że Lena również potrzebuje czasu na pogodzenie się z zaistniałą sytuacją. Nie nalegał. Najzwyczajniej wstał, ostatni raz spojrzał na swoją ukochaną, po czym opuścił kaplicę, zatrzaskując za sobą wrota do budynku.

Wtedy nastąpił moment, którego dziewczyna obawiała się najbardziej. Przełknęła ciężko ślinę, przymykając oczy. Kiedy je otworzyła, ujrzała martwe ciało Victorii. Jej twarz była trupio blada. Długie rzęsy spokojnie spoczywały na jej policzkach, a usta nagrały koloru sinego. Ich kąciki uniesione były bardzo delikatnie do góry. Prawie niewidocznie. Dziewczyna aż zmrużyła oczy ze zdziwienia, co jedynie ułatwiło łzom wydostanie się na zewnątrz. Zamrugała kilkakrotnie, by upewnić się, czy aby jej wzrok nie płatał żadnych figli. Nie mogła w to uwierzyć. Nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciółka była szczęśliwa umierając. W zamyśleniu pokręciła lekko głową, po czym niepewnie wyciągnęła rękę w stronę złączonych ze sobą dłoni zielonookiej. Wzdłuż jej pleców przeszedł nieprzyjemny dreszcz, kiedy jej ciepła skóra dotknęła zimnego ciała Victorii. Wykrzywiła twarz w niezrozumiałym grymasie, po czym wsunęła list pod sztywne palce dziewczyny. Czując słoną ciecz napływającą do jej oczu, po prostu wybiegła z kaplicy. Niemal od razu po opuszczeniu budynku odbiła się z hukiem od czyjegoś torsu, a już po chwili poczuła ciepło ramion, oplatających jej roztrzęsione ciało. Wiedziała, że to Zayn. Jego usta złożyły delikatny pocałunek na czubku głowy Blondynki. Wtedy dziewczyna już nie powstrzymywała łez…

                                                        ***

Kilkadziesiąt minut później wszyscy zgromadzili się na cmentarzu. W myślach wszystkich krążyły wspomnienia związane z Victorią. Zarówno te przyjemne jak i te, które nie należały do najmilszych.

Nadeszła chwila, która była jedną z najtrudniejszych do zniesienia. Widok zamkniętej trumny, wiszącej nad wielkim dołem przyprawiał Lenę o ciarki. W jej głowie pojawił się obraz twarzy Victorii sprzed kilku miesięcy, kiedy to była szczęśliwa, spełniała swoje marzenia. Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Wtedy wszystko zapowiadało się dobrze. Miało być tak pięknie. Victoria miała być właśnie w tym momencie na scenie, a nie w trumnie. Miała być szczęśliwa i przede wszystkim żywa…

Z każdym milimetrem, z którym wielka drewniana trumna znajdowała się głębiej w ziemi, Lena coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że Victoria już nigdy nie wróci. Że odeszła już na zawsze, bezpowrotnie. Dopiero w tym momencie pozwoliła swojej duszy na zrozumienie powagi sytuacji. Pozwoliła, na wyrwanie swojego umysłu z przekonania, że to tylko sen. Uświadomiła sobie, że nie będzie w stanie żyć bez Victorii, że to właśnie Victoria była jej szczęściem i sensem życia. Już nic nigdy nie będzie takie jak dawniej, kiedy obok siebie nie będzie miała radosnej, uśmiechniętej przyjaciółki… W tym samym momencie, w którym ta myśl spustoszyła wszystko w jej głowie, Lena odsunęła się od Malik’a, do którego jeszcze chwilę wcześniej była przytulona. Nie zważając na jego słowa, zaczęła szybkim krokiem kierować się w stronę grobu. Ignorowała wszystko, co ją otaczało. Zachowywała się, jakby na całym cmentarzu nie znajdował się nikt prócz niej i zmarłej Victorii.

Kiedy tylko jeden krok dzielił ją do skoku w dół grobu, poczuła na swoim ramieniu mocny uścisk. Mimo próby wyrwania się z niego, jej ręka wciąż tkwiła w mocnym chwycie Mulata, który już po kilku sekundach stanowczo przyciągnął do siebie Blondynkę. Dziewczyna zaczęła z całych swoich sił bić chłopaka po torsie, brzuchu, twarzy… Po wszystkim, do czego tylko dosięgała. Zayn nie pozwalał na to zbyt długo. Przytulił ją mocno do siebie, by sprawić, żeby poczuła, że ma wsparcie. Żeby zrozumiała, że nie jest sama. Chłopak wciął ją na ręce, kiedy usłyszał głośne szlochanie. Już po chwili opuścił cmentarz, zabierając roztrzęsioną pannę Prógowicz jak najdalej od tego miejsca.

                                                        ***

Siedząc samotnie nad grobem swojej ukochanej chłopak nadal nie mógł wybaczyć sobie tego, że przyczynił się do jej śmierci. Słone łzy wciąż wydostawały się z jego oczu, drażniąc policzki, które szczypał mróz. Jego spierzchnięte usta cały czas wypuszczały gorące powietrze, które tworzyło delikatną parę.

 Uczucie pustki przepełniało jego serce. Nadzieja opuściła jego duszę już dawno, lecz całkowity brak odczucia miłości i ciągła tęsknota spustoszyły go doszczętnie. Czuł się tak, jakby był już całkowicie sam. Jakby nie miał nikogo... 

Kiedyś nauczył się nie angażować emocjonalnie w relacje z dziewczynami. Ona była jego pierwszą, prawdziwą miłością. To ona jako jedyna zapanowała nad jego sercem. To właśnie Victoria wydarła na jego duszy niezacieralny znak miłości. Pięknej, młodej miłości. Wiecznej miłości. Był jej wdzięczny. Dzięki niej zmienił się.

Bardzo pragnął znów mieć ją przy sobie. Pragnął mówić jej jak bardzo ją kocha, pragnął nieustannie trzymać ją w swoich ramionach i już nigdy nie pozwolić jej odejść. Pragnął czuć jej bliskość oraz dawać jej wszystko, czego tylko by zapragnęła. Pragnął czegoś, czego nie mógł mieć. Zdawał sobie sprawę z tego, że to już nie nastąpi. Nigdy. Ale jego dusza wciąż należała do dziewczyny, znajdującej się kilka metrów dalej, w trumnie. I zawsze będzie należała tylko do niej…

Gdy jedna z ostatnich łez spłynęła po jego zmarzniętym policzku, postanowił w końcu udać się do swojego mieszkania. Wstał z niewielkiej ławki, w dłoni trzymając jedną, białą, piękną różę. Lekko ukląkł przed dawno zasypanym grobem, po czym ułożył kwiat w odpowiednim miejscu. Z jego ust wydostał się cichy szept, niosący słowa „kocham cię”.

Odchodząc jedynie obejrzał się za siebie, by ponownie spojrzeć na mogiłę dziewczyny, którą kochał nad życie. Jednak nie ujrzał tego, czego się spodziewał. Nad ciemnym, oświetlonym przez blask księżyca grobem stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Styles przez ułamek sekundy chciał podejść tam, by zobaczyć kim jest ta postać, lecz… Stwierdził, że byłoby to bezsensowne. Każdy miał prawo towarzyszyć Victorii w jej ostatniej drodze.

Już po chwili cmentarz opustoszał, a wokół rozbrzmiał jedynie cichy szloch...




***



Kochani!
Przepraszam za spóźnienie i błędy w tekście.
Mam wielką nadzieję, że ostatni rozdział tego opowiadania Wam się spodobał. Wiem, że mógł wydawać się nudny i monotonny, ale taki właśnie miał być. Miał być spokojny.
Misiaczki moje kochane, jak zawsze, czekam na Wasze opinie w komentarzach.
Serdecznie zapraszam Was za tydzień, pojawi się tu epilog.
Życzę Wam udanej niedzieli.
Dziękuję, że jesteście.
<3